Muszę się przyznać, że chyba po raz pierwszy od lat cieszę się że już wrzesień. Ostatnie tygodnie pracowałam z tatą przy ganku. Było różnie ponieważ majster mój w ostatnim czasie bardzo nerwowy się zrobił, a że charakterek mam wypisz wymaluj po ojcu, więc współpraca nam się czasami ciężko układała. W każdym razie na maszynę o wdzięcznej nazwie fleks nie mogę już patrzeć. Suma sumarum ganek w końcu powstał i jestem wdzięczna mojemu tacie za to ile pracy i serca w to wszystko włożył. Pracował kilkanaście godzin dziennie, wiózł szyby kilkaset kilometrów i zrobił dla nas wiele jeszcze, wiele pozytywnych rzeczy. No ale w końcu to mój ojciec, majster - złota rączka ;)
Jeszcze nie wszystko dokończone, najprawdopodobniej część szaf, szafek, półek i schowków poczeka do przyszłego roku z racji braku męskiej ręki.
Zdjęcia świeżutkie, tuż po ogarnięciu bałaganu.
Są jeszcze świetne drzwi "robocze" którymi wychodzi się do kóz i kurek, niestety karta pamięci telefonu zastrajkowała, nie mogę odczytać zdjęć. Drzwi mają piękne okucia które zrobił mój tata, może kiedyś uda mi się je pokazać. To tyle o ganku.
Jeszcze taras przemieniony z roboczego na bardziej przyjazny, znowu można wypić kawkę i porozmyślać o tym i o owym.
A tymczasem dzisiaj znowu 6 dzień miesiąca i nostalgia się odezwała. To już 5 miesięcy, bardzo szybko czas umyka. Faktycznie nic już nie jest tak samo. Ogromnie dużo zmian u nas od wiosny, i ja chyba jakaś już inna. Tymczasem moje "maluszki" rosną. Cały czas przy mnie i ze mną i tam gdzie ja tam i one. Okropnie je rozpuściłam.
Pod koniec miesiąca Święty przyjedzie do domu na urlop. A na tym urlopie odpocznie sobie tnąc i robiąc drzewo na zimę, naprawiając obórkę, rozkładając garaż, podsypując rozmytą przez deszcze drogę i pewnie wykona jeszcze dziesiątki innych czynności, jak to na urlopie.
O kozich sprawach serach i jak to z Fifi było napiszę w kolejnym poście.
Od kilku dni wróciłam do świata zmotoryzowanych, ulga ogromna.
Pozdrawiam Wszystkich czytelników.