niedziela, 23 lutego 2014

Już po wszystkim

Pozostaje mi tylko obserwować i doglądać rozbrykanego towarzystwa. Wczoraj Lusia zakończyła wykoty 2014 w moim małym stadku. W ciągu dwóch tygodni zrobiło mi się z pięciu, dwanaście kozich mordek. I tym samym jest to najliczniejsze stadko jakie do tej pory posiadałam. Większość maluchów pójdzie w świat, u nas najprawdopodobniej zostanie jedna kózka. Mam nadzieję że znajdę im dobre domy. Koziołki zamierzam za kilka tygodni "udekorować" kolczykami, wtedy będzie mniejsze prawdopodobieństwo, że zostaną skonsumowane. Najchętniej zostawiłabym wszystkie tegoroczne maluchy, ale jest to absolutnie nie możliwe i nie do zrealizowania. Dzisiaj rano wchodząc do obórki bardzo się wzruszyłam patrząc jak matki zajmują się swoim potomstwem, przyznaję należę do typu mazgajów. Zastanawiałam się jaki los i życie czeka te maluchy. Postaram się aby trafiły do jak najlepszych domów.

Wczoraj wieczorową porą Lusia zakończyła wykoty rodząc dwa dorodne i urodziwe koziołki. Pierwszy maluszek jest bardzo duży, największy ze wszystkich. Drugi brązowy koziołek to kopia taty Dzidziola.  Jak zwykle Lusia ma ogromną mleczarnię, nie ma szans aby maluchy spiły całą siarę. Tak więc co parę godzin chodzę i poddajam kozią mamę. 

Dziękuję wszystkim którzy trzymali kciuki i nam kibicowali. Ostatnie posty zdominowały narodziny koźląt bo to było priorytetem i bardzo przeżywałam wszystko co się dzieje. Obiecuję wkrótce się poprawić i napisać co u nas słychać.

Jeszcze tylko tradycyjnie zdjęcia chłopaczków. 
Wyglądam prawie jak mój tata kiedy jeszcze pił mleko z butelki 

jestem większy i starszy od mojego brata o 5 minut :)

















środa, 19 lutego 2014

Jesteśmy

Wczoraj mieliśmy kolejną "dostawę" koźlątek. Tym razem rodziła Jadzia,  wyrobiła się dziewczyna w 154 dniu ciąży. Co prawda poród z atrakcjami pełnymi, ale czymże by było życie bez atrakcji. Żeby nie przedłużać już wpisu przedstawiam "całkiem nowe" maluszki.

Kózka urodziła się pierwsza



Wkrótce po niej na świat wydostał się pierwszy synek Dzidziola, ten oto prześmieszny cudak. O tym jak maluch od pierwszego dnia swojego życia narobił zamętu w stadzie ciotek i przyprawia o zawrót głowy matkę Jadźkę napiszę w następnym wpisie.





sobota, 15 lutego 2014

Zmierzamy ku wiośnie

A miało być w miarę regularnie. Niestety w pisaniu bloga miewam "zawieszki" i chyba już tak zostanie, zawsze jednak wracam, żeby zrobić małe podsumowanie upływających dni.
Skończyłam zatem kiedy to rozkoszowałam się po wyjeździe Młodego na  ferie. No właśnie, miałam się rozkoszować, opychać nie zdrowym  jedzeniem, nie gotować, odpoczywać i nic nie robić. Okazało się, że mimochodem zrobiłam generalne porządki w chałupie, powyrzucałam sterty ciuchów, które zalegały w szafach, wypucowałam okna i wykonałam jeszcze milion innych rzeczy zupełnie przypadkowo. Po czterech dniach ciszy zaczęłam marzyć, aby dziecko wróciło już do domu ponieważ samotność i chemiczne jedzenie dla leniwych mi nie służy. Dodatkowo od pół roku miewam lęki bardziej lub mniej wyimaginowane które przybierają na sile w samotności. Tak więc dziecko wróciło, w poniedziałek kończą się ferie i zmierzamy sobie ku wiośnie. Bilans zimowy jest taki, że ani razu nie miałam potrzeby skrobać okien w samochodzie, łopata w ruchu była jakieś dwa, w porywach do trzech razy, no i żeby już tak zostało. Pod tarasem wyłonił się pierwszy fioletowy krokus i gdyby jeszcze słońce częściej przygrzewało, to byłoby całkiem znośnie.
Córeczka Fifi bryka jak szalona i w poniedziałek skończy dwa tygodnie. Pora więc przedstawić panienkę, ponieważ zdjęcie które pokazałam w ostatnim wpisie było zrobione zaraz po urodzeniu. Teraz jestem już dużą dziewczynką.




No i nie jestem już sama, ponieważ ciocia Hania w środę urodziła dwie kózki. Dzisiaj pierwszy raz razem brykałyśmy. Ja jestem starsza więc jestem dużo szybsza i zwinniejsza niż te dwie małe. Gonimy się, skaczemy i jest bardzo wesoło. Nie wiem tylko czemu nasze mamy ciągle nas nawołują i biją się między sobą.








Zarzuciłam Was kozimi zdjęciami, mam nadzieję, że nie zanudziłam, ale zupełnie nie wiedziałam które wybrać. Hania mnie zaskoczyła ponieważ według moich zapisków Jadzia powinna pierwsza urodzić. Na marginesie wczoraj minęło jej już 150 dni ciąży, tak więc stan gotowości trwa. W tym roku dużo bardziej spokojnie czekam na narodziny maluchów. Odpuściłam też nocne bieganie do obórki ponieważ jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby któraś z moich dziewczyn urodziła w nocy. Zazwyczaj rodzą w godzinach przedpołudniowych, co sygnalizują innym niż zwykle zachowaniem. Tak więc na razie bilansik, to trzy małe pchełki. Zastanawiam się co zrobię z kózkami. Do tej pory miałam plany sprzedać wszystkie tegoroczne maluszki. Mam zamówione w tym roku dwie kózki do powiększenia mojego stadka, które zresztą jeszcze się nie urodziły. Teraz jednak zaczynam mieć wątpliwości. Dwie moje kozy są bardzo mleczne i jest szansa, że być może ich córki wyrosną na dobre kozy. No, ale jest Dzidziol który u nas zostaje jeszcze w tym roku, a on nie będzie jesienią zwracał uwagi na niuanse. Mam jeszcze czas na zastanowienie się jak to wszystko rozwiązać. Na razie cieszę się brykającymi kózkami i czekam na wykot Lusi i Jadzi.

Muszę się jeszcze pochwalić, ponieważ pierwszy raz wygrałam coś w blogowym światku. Kilku dni temu dostałam miłego maila od Joasi z bloga http://zwidokiemnaobelisk.blogspot.com . Początkowo zupełnie nie wiedziałam o co chodzi ponieważ zapomniałam, że przeglądając kiedyś wieczorową porą blogi skleciłam krótki wierszyk. Szczęście się do mnie uśmiechnęło i otrzymałam wyróżnienie. Listonosz przyniósł mi pachnące mydełko i śliczny naszyjnik. Bardzo dziękuję.

Wrócę jeszcze do wpisu TOO. Próbowałam rozmawiać z córką na temat tego tatuażu i dociec dlaczego taka tematyka. Niestety otrzymałam pokrętną odpowiedź. Natomiast odniosłam wrażenie, nie wiem być może mylne, że dziecko już żałuje tego co zrobiło. Niestety młodzi ludzie tak jak my kiedyś muszą popełnić w życiu wiele błędów i uczyć się na nich. Tłumaczenie, perswazja nie na wiele się zdaje ponieważ młody człowiek zawsze wie lepiej. Potem tylko najczęściej po czasie słyszymy, mamo miałaś rację. Przynajmniej u nas to tak działa. Dlatego córka z biegiem lat coraz częściej prosi mnie radę, niestety szkoda, że w przypadku tego tatuażu znowu zachowała się jak mała rozkapryszona dziewczynka.

Pozdrawiam Was serdecznie moi mili czytelnicy i do napisania.




wtorek, 4 lutego 2014

Pierwsza

I tak oto życie po raz kolejny zatoczyło krąg. Od kilku lat końcówka zimy, lub początek wiosny zwiastują narodziny koźląt. Nie wiem jak to jest, ale czekam na wykoty zawsze z narastającym podnieceniem. Kiedy zbliżają się terminy porodów i u mnie wzrasta adrenalina, ciekawość, troszkę nerwów, czy wszystko pójdzie tak jak trzeba, jak będą wyglądały maluchy, jaka płeć, czy kozia mama będzie miała dostateczną ilość mleka, aby wykarmić potomstwo, jaką będzie mamą ? Kiedy już się narodzą mogę godzinami wpatrywać się w koźlątka, jak brykają, jedzą, śpią czy nawet sikają. Nie inaczej jest w tym roku.
Od prawie dwóch tygodni z niepokojem obserwowałam Fifi, która na dobrą sprawę nie powinna zostać jeszcze mamą. Nie zamierzam się tłumaczyć, ale faktycznie doszło latem do zdarzenia, które powinno nastąpić kilka miesięcy później. Sierpniowi goście i intensywne letnie dni nie dały mi możliwości zauważenia pierwszej rui. Za to Dzidziol zauważył, w efekcie czego 6-miesięczna Fifi została pokryta.
Nie przeciągając jednak więcej tego wpisu, kilka godzin czekania, trochę nerwów, stresu mojego i Fifi pewnie też i proszę oto efekt. Śliczna, zdrowa, pierworodna panna Dzidziolówna. Tatuś cały poród obserwował ze stoickim spokojem ze swojego boksu przez szparę między deskami. 

Zdjęcie zrobione w pierwszej godzinie po narodzinach. Panna najedzona, a nawet próbująca pierwszych podskoków. Dzisiaj już do końca osuszona i czyściutka wygląda nieco inaczej. Z powodów technicznych więcej zdjęć w sobotę.

Dziękuję Wam bardzo za komentarze pod poprzednim wpisem. Odpowiem wieczorem ponieważ mam na dziś lekko napięty harmonogram.








niedziela, 2 lutego 2014

TOO

A wiecie, że zawsze należałam do tych przebojowych matek, takich co to miały zaufanie do dzieci. Wyjaśniam, że chodzi tu o moją córkę która jest już dorosłą kobietą. Jako przebojowa matka, taka co to można było z nią na imprezkę wyjść, przyprowadzić do domu nawet dość szemrane towarzystwo. Na marginesie wolałam, żeby się spotykała w domu niż nie wiadomo gdzie. Przynajmniej mogłam w miarę kontrolować. Zabiegi te jednak na wiele się  nie zdały bo dziecko miałam problematyczne. No w sumie tu się nasuwa konkluzja, niedaleko pada jabłko od jabłoni, albo jaka matka taka córka. No, ale do rzeczy. Dziewczę moje od kilku lat mieszka sobie w UK, za specjalnie nie wnikam jak żyje, wiem, że radzi sobie w miarę w porządku. Wbrew moim wcześniejszym obawom, że bez mamusi sobie nie poradzi. Poradziła sobie świetnie, kontakt mamy bardzo dobry, spotykamy się mniej więcej raz na kilka miesięcy. Wiem, że w głowie ma poukładane. Dziewczę nie wyszumiało się we wczesnej młodości ponieważ samo dziecko sobie sprawiło. Pretensji nie miałam i nie mogłam mieć za wiele ponieważ jak pisałam wyżej , niedaleko pada jabłko od jabłoni.  Dziecko pracuje, zarabia, wychowuje swoje dziecko, trochę czasu zajęło jej nauczenie się macierzyństwa, ale dała radę, wnuczek, wspaniały, kochany mądrala.
No ale wytłumaczcie mi dlaczego to fantastyczne urodziwe dziewczę robi TAKIE RZECZY. Będąc w drugim miesiącu ciąży wytatuowała sobie na karku chińskie znaki. Głosu nie podniosłam, ponieważ w okresie ochronnym była, bardziej martwiłam się, żeby ją jakąś chorobą w tym studio nie zarazili. Przełknęłam też gładko napisy na ramionach, ostatecznie maleńkie takie, od biedy nawet można udać, że  nic tam nie ma. Kolejny napisik na szyi ukryty najczęściej pod włosami też uchodził, nie wspominając o serduszku na nadgarstku. Wiedziałam, że grubsza sprawa się szykuje podczas ostatniego pobytu w Polsce, no wiedziałam, przyznaje się. Dziecko było u mnie kilka dni, oczywiście próbowałam negocjować wielkość ponieważ mniej więcej byłam poinformowana co zamierza. Oczywiście mniej, niż więcej i nie było mowy o żadnym kompromisie ponieważ "mamo, ale to moje ciało"- no fakt. Po czym pojechało do większego miasta zrobić sobie TOO, a ja nie przypuszczałam, że TOO będzie takie okropnie wielkie i jeszcze te liście. Bałam się zaglądać na wiadomy serwis społecznościowy, właśnie z obawy, że zobaczę TOO. No i zobaczyłam dzisiaj właśnie, postanowiłam, że kiedyś muszę. I wykrztusiłam z siebie tylko AAAAAAAAAAAAA !!!!!!!
Proszę nie pocieszajcie mnie. Szczere komentarze milej widziane,i nie piszcie, że to nawet fajne jest bo dla mnie to jest STRASZNE
A ja nie wiem jak to się stało, że nie mam na swoim ciele nawet jednego. Miałam zapędy kiedyś, chciałam sobie zrobić jeden maleńki, ale .... bałam się rodziców ...

Tak, tak to nie jest łapka jakiegoś napakowanego facecika, ta łapka należy do mojej pierworodnej.


,

sobota, 1 lutego 2014

Zaglądanie pod ogon :)

W mailach  pojawia się często pytanie, czy mam plany na przyszłość o których nie chciałam pisać na górce. Tak, mam plany, ale nie są one taką, aż wielką tajemnicą i oczywiście napiszę o nich jak już wezmę się do działania konkretnie i będzie widać światełko w tunelu. A realnie na dzień dzisiejszy nic się zupełnie u mnie zmieniło. Święty nadal na wysokościowcach próbuje zarobić na ten nasz cały bałagan, wpada do domu "jak po ogień" raz na dwa, trzy tygodnie,  kozy na swoim miejscu, inne zwierzaki też mają się dobrze. Jedynie nasza suka od jakiegoś czasu coraz bardziej się starzeje. Z troską myślę czy dane jej jeszcze będzie przeżyć kolejną wiosnę i lato, które uwielbia. Niestety od jakiegoś czasu miewa zaniki pamięci, załatwia się do swojego koszyka, gubi się, mam wrażenie, że myli osoby i nie rozpoznaje. Straciła apetyt i coraz trudniej jej chodzić. Cztery lata temu po operacji lekarz ostrzegał, że nie daje nam wielkich gwarancji. Dane jej było przeżyć z nami jeszcze cztery długie lata. Mam nadzieję, że może wraz z wiosną wróci jej chęć do życia. Weterynarz rozkłada ręce i twierdzi, że nie da się nic zrobić.
Ja dzięki Bogu zdrowa, na ciele i umyśle chyba też. Jedynie stawy i kości przypominają mi od czasu do czasu, że koleżanka borelka z którą przyszło mi żyć tak łatwo nie odpuszcza, ale to szczegół i daje się to wytrzymać. Powinnam zrobić jakieś badania, jak się ma mój organizm, odwlekam z miesiąca na miesiąc ponieważ szczerze nienawidzę latać po gabinetach. Młody wyjechał na ferie, jestem pierwszy raz od bardzo dawna zupełnie sama  i trochę mi dziwnie, że nic nie muszę, mogłabym, ale nic mnie nie goni.

Od tygodnia siedzę w obórce i oglądam zadek Fifi, która mnie wystawiła do wiatru i jednak nie urodziła w terminie, który miałam zapisany.  Tak więc na razie odpuściłam zaglądanie pod ogon i wiem, że nic nie wiem. No ale przyjdzie czas to się dowiem. Bardzo jestem ciekawa jak będą wyglądały dzieciaki Dzidziola, więc z niecierpliwością oczekuję na wykoty. 

Cały poprzedni tydzień mieliśmy piękną zimę ze śniegiem i dużym mrozem. Niestety, od wczoraj odwilż i śnieg topi się na potęgę. Współczuję właścicielom wyciągów i obiektów turystycznych, w tym roku zimy w górach prawie nie było i pewnie już nie będzie. Raptem dwa tygodnie ze śniegiem  na cały sezon. 

Jeszcze raz dziękuję Kochani za wszystkie maile i okazaną mi sympatię. Okazało się, że bloga czyta bardzo wiele osób które są mi  życzliwe. Na maile odpisuję w miarę możliwości, nie mogę uwierzyć, ale jest ich aż tyle, myślę że jeszcze kilka dni mi to zajmie. Szczególnie pozdrawiam osoby które zdecydowały się napisać do mnie bardzo osobiste maile. Okazuje się, że wiele osób marzy o tym żeby żyć podobnie. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę jak ciężkie były nasze początki. Znaleźliśmy się w starym domu, bez wygód, w środku zimy, w nowym miejscu, w nowy otoczeniu, w domu w którym warunki do życia były bardzo spartańskie. Nie mieliśmy żadnych oszczędności na remonty i przez długi okres czułam, że grunt pod nogami często nam się załamuje. Jednak nigdy nie żałowałam, że znaleźliśmy się w tym miejscu chociaż czasami zdarzało mi się myśleć o spakowaniu "manatków" i ucieczce gdzieś gdzie życie będzie łatwiejsze. Na dzień dzisiejszy nie chcę już uciekać, mam plany które przy odrobinie szczęścia uda mi się zrealizować.

Do napisania ....