czwartek, 4 grudnia 2014

Już grudzień?

Przespałam listopad i kawał października. Chorowałam, badałam się i miałam mnóstwo czarnych myśli. Już jest dużo lepiej, wracam do codziennej rutyny. Różne prace wykonywane w moim małym gospodarstwie już nie męczą, co cieszy. Kryzys był bardzo poważny, dobrze, że mam już to za sobą.
Jesień odchodzi. Szkoda, że tak krótko na razie śnieg leżał. Pięknie było i jasno, słońca więcej by się przydało. W nową porę roku wchodzę optymistycznie. Czekam na świętego który zaliczył kolejny kwartał poza domem. Ciężko było i samotnie czasami, jeszcze tylko parę dni. Nie planuję wiele, no może krótki wyjazd do rodziny. Wyjeżdżam po dwóch latach i stresuję się mocno zostawiając ciężarne kozy pod opieką obcej osoby.
Cieszę się jednak na ten wyjazd, z dalszej perspektywy lepiej widać pewne rzeczy i mam nadzieję to zobaczyć.

sobota, 18 października 2014

Październik

Liście mienią się już kolorami najbardziej nasyconej o tej porze roku jesieni, coraz chłodniejsze powiewy wiatru i mocno rześkie poranne powietrze. Krople deszczu miarowo stukające o szyby, mgły już prawie codzienne  unoszące się nad pagórkami. Zapach jesieni ... trzask polan w piecach i przyjemne ciepło unoszące się po kątach. Przetwory równo poukładane w podziemnej kuchennej piwniczce i bulgoczące świeże dopiero co nastawione wino z Antonówki. Podobno dwa lata temu udało się wybornie robione przez świętego. Wierzę na słowo ponieważ sama wina nie piję. Mam nadzieję, że i moje nie będzie ustępowało tamtemu.

Trzy miesiące minęły odkąd muszę być znowu dzielna i mocno samodzielna, ale czy jestem ? 

No cóż takie sobie rozważania. 
Na górce dni jak zwykle wyznaczają moje zwierzaki. Karmienie, dojenie i doglądnie trzódki. Nadal mam marzenia o powiększeniu koziej rodziny i plany które snuję krzątając się wokół domu. Czasami przytłaczają mnie myśli, że drepczemy w miejscu. Z drugiej jednak strony tak wiele udało się zrobić i zdobyć ogromny bagaż nowych doświadczeń. Junior mi tutaj wydoroślał i właśnie uzmysłowiłam sobie, że przemieszkał już w górach większość swojego młodego życia. W domu w którym urodził się i dorastał jego tata a wybudował dziadek, którego niestety nie miał możliwości poznania. Dopiero teraz po prawie sześciu latach mieszkania tutaj czuję, że zapuszczamy powoli korzenie. 
Czasami dopada mnie zniechęcenie, ale czy gdzieś w innym miejscu byłabym szczęśliwsza ... chyba nie. Zazdroszczę trochę świętemu, że ma okazję zobaczyć "kawałek świata", "poszerza horyzonty" a ja ze swojego okna widzę tylko las i niebo :). Z drugiej jednak strony on twierdzi, że gdyby tylko miał taką możliwość, nie ruszyłby się naszej górki. Ot i takie dylematy.

Ale puki co czeka mnie inicjacja zbijania drobiu, okazało się, że ze wszystkich pozostałych przy życiu tegorocznych piskląt wyrosły okazałe koguty. Trzeba się będzie z tym zmierzyć.











Sama nie wiem kiedy i jak to się stało. Z Misia wyrósł już całkiem duży pies. Kanapowiec który nigdy nie szczeka, wierny i oddany mój cień Rufi, Rufkiem, Rufem, albo brudasem zwany ;)





















sobota, 6 września 2014

Już jesień

Wrzesień rozpanoszył się na dobre, a mnie nie ma ciągle na blogu. Lato minęło bezpowrotnie i czas się szykować na chłodne dni. Deszczowe to było lato, jak zwykle gwarne, pełne pracy, trochę też inne ponieważ minęło bez Świętego. Może choć jesień podaruje nam więcej chwil ze słońcem.

Muszę się przyznać, że chyba po raz pierwszy od lat cieszę się że już wrzesień. Ostatnie tygodnie pracowałam z tatą przy ganku. Było różnie ponieważ majster mój w ostatnim czasie bardzo nerwowy się zrobił, a że charakterek mam wypisz wymaluj po ojcu, więc współpraca nam się czasami ciężko układała. W każdym razie na maszynę o wdzięcznej nazwie fleks nie mogę już patrzeć.  Suma sumarum ganek w końcu powstał i jestem wdzięczna mojemu tacie za to ile pracy i serca w to wszystko włożył. Pracował kilkanaście godzin dziennie, wiózł szyby kilkaset kilometrów i zrobił  dla nas wiele jeszcze, wiele pozytywnych rzeczy. No ale w końcu to mój ojciec, majster - złota rączka ;)

Jeszcze nie wszystko dokończone, najprawdopodobniej część szaf, szafek, półek i schowków poczeka do przyszłego roku z racji braku męskiej ręki.

Zdjęcia świeżutkie, tuż po ogarnięciu bałaganu.









Są jeszcze świetne drzwi "robocze" którymi wychodzi się do kóz i kurek, niestety karta pamięci telefonu zastrajkowała, nie mogę odczytać zdjęć. Drzwi mają piękne okucia które zrobił mój tata, może kiedyś uda mi się je pokazać. To tyle o ganku.

Jeszcze taras przemieniony z roboczego na bardziej przyjazny, znowu można wypić kawkę i porozmyślać o tym i o owym.







A tymczasem dzisiaj znowu 6 dzień miesiąca i nostalgia się odezwała. To już 5 miesięcy, bardzo szybko czas umyka. Faktycznie nic już nie jest tak samo. Ogromnie dużo zmian u nas od wiosny, i ja chyba jakaś już inna. Tymczasem moje "maluszki" rosną. Cały czas przy mnie i ze mną i tam gdzie ja tam i one. Okropnie je rozpuściłam.





Pod koniec miesiąca Święty przyjedzie do domu na urlop. A na tym urlopie odpocznie sobie tnąc i robiąc drzewo na zimę, naprawiając obórkę, rozkładając garaż, podsypując rozmytą przez deszcze drogę i pewnie wykona jeszcze dziesiątki innych czynności, jak to na urlopie.

O kozich sprawach serach i jak to z Fifi było napiszę w kolejnym poście.



Od kilku dni wróciłam do świata zmotoryzowanych, ulga ogromna.
Pozdrawiam Wszystkich czytelników.


poniedziałek, 28 lipca 2014

Przyjechała !

Jest nareszcie. Wyczekana, wymarzona kózeczka. Miała byc wcześniej jednak przez zawirowania samochodowe odwlekło się w czasie. Cieszę się ogromnie i stresuję ponieważ moje paskudy jak zwykle do swojego grona nowych przybyszów przyjmują z oporami. No ale z godziny na godzinę, z dnia na dzień jest coraz lepiej. Na początku nie chciała prawie nic jeśc, powolutku widzę, że apetycik jej wraca.  Dzisiaj już gania z kozami po okolicznych pagórkach i ani myśli od nich odejśc.
Z początku była bardzo nieśmiała i widac było, że bardzo tęskni za swoim stadem i mamą. Prawie już nie płacze, a moje uszy odpoczywają :)

Przedstawiam Wam Polę

 


środa, 23 lipca 2014

Lipiec

Od kilku dni korciło mnie żeby zrobic wpis na blogu. Tyle w ostatnim czasie się wydarzyło dobrych i niezbyt przyjemnych rzeczy. Były chwile załamania i małych radości.
Jak wiadomo sezon letni to dla mnie czas wzmożonej aktywności, goście, kozy, sery, ogródek, kury i wszystkie inne drobiazgi na które składa się życie.
Kurce liliputce udało się wysiedziec 11 ślicznych piskląt. Chowały się świetnie, a mała kurka była dobrą matką. Była, ponieważ kilka dni temu zabrał ją lis, jak również kilka kurczaków. Druga kura która też postanowiła zostac mamą wysiedziała 3 pisklęta, dwa z nich padły ofiarą rudzielca i podzieliły los kilku najlepszych niosek. Tak więc kurze stadko jak co roku ucierpiało. Ucierpiał również ogródek. Wczoraj pod moją nieobecnośc kozy sforsowały bramkę do warzywniaka, zeżarły większośc warzyw, najbardziej szkoda mi fasoli tycznej ponieważ zapowiadała się bardzo obiecująco. No cóż, straty muszą byc, a kozy od dzisiaj pod nadzorem, dałam im w ostatnim czasie zbyt dużo swobody.


Tośka wyrosła


Lato w pełni. Przekwitają już róże.


I powojniki





Od miesiąca mieszka z nami "mały miś" który pilnie potrzebował domu. Uwierzcie mi, że nie planowałam drugiego psa, a nawet byłam mocno przeciwna, no ale miś sam znalazł mnie i pewnie było to naszym przeznaczeniem. Podejmując decyzję o zabraniu malucha  nie miałam pojęcia, że urodził się dokładnie w tym samym dniu kiedy odeszła Skaza. Nie mam więc już na dzień dzisiejszy wątpliwości, że miś musiał z nami zamieszkac. Czasami nie trzeba się zbyt mocno zastanawiac.
Misiowi nadałam imię Rufi, mały za kilka dni skończy 4 miesiące. Pierwszy tydzień Rufiego u nas nie wyglądał obiecująco. Puma jako temperamentny wszędobylski pies rozpuszczony do granic mocno pokazywała małemu kto tu rządzi. Na szczęście z biegiem dni zaczęła odpuszczac i wygląda na to, że w pełni zaakceptowała małego. Całe dnie rozrabiają siejąc zniszczenie i bałagan w domu i wszędzie gdzie się znajdują. Mogę godzinami obserwowac ich gonitwy i zabawy. Dwa psy o całkowicie odmiennych charakterach. Miś spokojny i posłuszny oraz szalona Pumcia która nie przepuści żadnej okazji żeby narozrabiac.

Czasami też śpimy. Kąpiemy się gdzie popadnie, w rzece, w strumieniu, w kałuży, w zródełku na łące. Uwielbiamy kąpiele.

 Zdarza nam się czasami spac razem w koszyku.

Oddzielnie też, szczególnie po gorącym wyczerpującym dniu


Walka o poduszkę jest codziennością :)

Jak pisałam wyżej życie składa się z dobrych i tych gorszych chwil. Tak więc i u mnie zawirowania ogromne od euforii poprzez załamania i chwile zwątpienia. I właśnie taka chwila nastąpiła mniej więcej w momencie kiedy laweta zabrała Forda staruszka nie pozostawiając mi złudzeń. Od tej pory nie jestem mobilna i jeszcze jakiś czas to potrwa. Zatem wyrabiam sobie kondycję jeżdżąc po zakupy na rowerze z plecakiem na plecach. Plus jest taki, że faktycznie jakby mniej się mnie zrobiło, ale i czas jaki poświęcam na te wyprawy sprawia, że często jestem mocno zniechęcona. Wiem, że wiele osób obywa się bez samochodu, ale dla mnie to prawdziwy "koniec świata" i sytuacja mało komfortowa. Oszczędzę Wam szczegółów mojej pierwszej podróży busem z miasteczka i jak się to skończyło ;).



Z dobrych rzeczy muszę się jeszcze pochwalic, mistrz budowlany w postaci mojego taty tworzy ganek. Aktualnie trwa przerwa, ale od sierpnia znowu ruszamy do boju.

A Święty? Święty w dalekim świecie, zobaczymy się byc może kiedy pierwsze śniegi pojawią się na górce. Niestety ja potrzebuję byc mobilna, a w naszym kraju jak się żyje wszyscy wiemy ... więc ...

Pozdrawiam miłych czytelników i do napisania ...

Ganek w budowie


















 


sobota, 17 maja 2014

Woda

Niestety stało się to najgorsze. Pływamy, o ile w domu jeszcze spokojnie tylko w piwniczce woda, o tyle kozy od dwóch dni nie mają się gdzie podziać. Przeczuwałam to, już w czwartek wszystko wskazywało na to że ziemia nie przyjmie tyle wody ile przewidywały prognozy i nie myliłam się. Wczoraj  o 6 rano kozy stały już po wymiona w wodzie. Toczę nierówną walką, kopię rowy, próbuję odprowadzić wodę, na razie z marnym skutkiem. Dopóki nie przestanie padać, nic więcej nie jestem w stanie zrobić. Błotnista bryja pokryła wszystko, zapadam się w niej prawie  po kolana. Nie pozostaje mi nic innego jak szukać domu tymczasowego dla mojego stadka ponieważ wygląda na to, że dosuszenie obórki i doprowadzenie jej do jako takiego stanu potrwa wiele dni. Święty w pracy, więc jestem sama na polu walki.
Ostatnie dni zszargały mi nieco nerwy, najpierw noc w której wszyscy czuwali i uszczelniali wały, w dzień niepewność czy syn zdąży wrócić ze szkoły przed wylaniem rzeki, strach czy skarpa na której mieszkamy nie osypie się razem z domem, lub czy szalejąca wichura nie zawali któregoś z drzew na dach, brak prądu potęgował uczucie grozy. I kiedy myślałam, że najgorsze już za nami, rzeka zaczęła opadać woda przyszła z drugiej strony.
Mam tylko nadzieję że kurce liliputce która siedzi od dwóch tygodni za obórką na jajach udało się je uchronić przez zalaniem i wychłodzeniem.

Wzbierający potok







I gdyby nie kilka ostatnich dni był taki piękny maj ...





































środa, 14 maja 2014

Maj

No cóż. Doję, wychowuję szczeniaka, tęsknię i tak mi dnie upływają. Dziwna wiosna, boję się deszczu,, obórka pływa. Dawno już przekwitły tarniny, ich zapach z ledwością wyczuwałam. Nie palę już ponad 30 dni, tęsknię, nie za papierosami, za moim psem.
Puma ma obecnie, 4 może 5 miesięcy. Nie przypomina już tej biednej małej kuleczki którą zabraliśmy ze schroniska w Nowym Targu. Jest fajna, wychowujemy się i poznajemy i kochamy, a czasem nawet nie za bardzo lubimy, ale więź między nami jest coraz większa. Długa jeszcze droga ... 
A sery pachną, wędzą się dwa razy w tygodniu i doję, doję i nie miałam jeszcze okazji biegać boso po pastwisku, zimna wiosna. Pan Bo, ostatni tegoroczny koziołeczek opuścił wczoraj stado. Ufff, udało się wszystkie maluszki ulokować w dobrych domach i smutno mi trochę,  nie będzie miał mi kto pchać się na kolana i lizać za uchem popołudniową godziną która jest czasem integracyjnym z kozami. To wtedy na ławeczce przy ognisku szepcemy sobie smuteczki do ucha ja im, a one mnie. Luśka  ...  moja rozterka tegoroczna też musi znaleźć nowy dom. Tak przykro .... 
Pozdrawiam serdecznie z mokrej górki. Chyba nie spłyniemy ? 

Z zdjęcia bardzo, bardzo spóźnione. Tak było miesiąc temu.


Puma zaganiająca
Jadzia


Tośka ze swoją bandą







wtorek, 15 kwietnia 2014

Kwiecień

Nad ranem budzi mnie cisza, tak bardzo chcę usłyszeć szelest wiklinowego koszyka, ciężki oddech lub głośne chlipanie wody z miski.

Siedzę przy stole, ktoś puka do drzwi słyszę wyraźnie, nie wstaję ponieważ nie szczeka pies. Robię kanapkę i nie mam się z kim podzielić. Nikt nie uderza rytmicznie ogonem o podłogę na mój widok. Nie myję ich ponieważ  prawie wcale się nie brudzą, nie ma ich kto zaślinić, nie muszę codziennie zamiatać kłębów sierści, ani ścierać ubłoconych śladów łap, nikt nie leży w przejściu do łazienki. Zwykłe proste codzienne czynności wykonywane po stokroć i nawyki od których ciężko się odzwyczaić.  Pustka. Jestem miękka, często uronię łzę, czy dwie. Nie chodzę na górkę, ten kamień jeszcze za bardzo boli. Powracają wspomnienia. Ostatni dzień z moim psem. Piękny i słoneczny, gorący, taki jaki obie lubiłyśmy. Święty wycinał gałęzie, zawsze mu przy tym towarzyszyła. Podniosła głowę, obserwowała okolice, widziałam w jej oczach smutek. Wstała i resztkami sił podeszła do drzewa, złapała w zęby i chwileczkę potarmosiła. Myślę, że wiedziała iż jest to ten ostatni raz. Na chwiejnych nogach obeszła łąki, widziałam że traci orientację, poleżała chwilę na swoim ulubionym miejscu przy ognisku. Stamtąd mogła obserwować. Widziała mnie krzątającą się przy domu, swojego pana i miała oko na kozy. To był jej świat.

W południe nie miała już sił, położyła się na tarasie, siedziałam obok niej. Byłam spokojna, mówiłam do niej, dziękowałam, że była ze mną tyle lat. Już nie wstała, o 13 przyjechał weterynarz.
To była sobota. W niedzielę cały dzień padało.

Ta wiosna dużo zmieniła. Mam wrażenie, że zaczynam nowy etap. Nic już nie będzie tak samo. Nawet otoczenie domu się zmieniło, wybuchła wiosna, pachnąca, kolorowa. Skróciliśmy świerki które zasłaniały podwórko, jest teraz więcej słońca. Dziwna wiosna. Ja też się zmieniłam, jestem  poważniejsza ? Myślę, że raz na zawsze rozstałam się z paskudnym nikotynowym nałogiem który mnie wykańczał, od 9 dni nie palę i mam przekonanie, że wywaliłam to świństwo ostatecznie ze swojego umysłu.

I jest z nami ktoś jeszcze. Mała czarna bieda przywieziona ze schroniska. Na razie się poznajemy, nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia, ale pewnie przyjdzie z czasem. Nie mogłam znieść  pustego koszyka ...

Kochani czytelnicy. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednimi postami, za ciepłe słowa i zrozumienie. To dla mnie bardzo wiele znaczy. Myślę że za parę dni wrócę na bloga pokazać Wam naszą wiosnę i szaleństwo wiklinowych płotków które wytwarza święty. Opowiem o kozach, maluchy już częściowo są w nowych domach. Do napisania.

sobota, 5 kwietnia 2014

czwartek, 3 kwietnia 2014

Czas

Dostałyśmy czas, po dzisiejszej diagnozie weterynarza niczego bardziej nie pragnęłam jak właśnie tego. Pojechałam do drugiego specjalisty, nie dał mi nadziei, ale to czego potrzebowałam. W nocy stan naszej suńki gwałtownie się pogorszył. Wiedziałam co to oznacza. Ze zwykłych egoistycznych pobudek wyprosiłam ten czas. Najprawdopodobniej jutro stan jej się polepszy po podaniu sterydów, być może  pójdziemy na krótki spacer, posiedzimy razem na tarasie, być może nawet położy mi swój wielki łeb na kolanach i będziemy tak trwać jak zawsze. Czuję wyrzuty sumienia i może nawet trochę podle, ale nie potrafię sobie na dzień dzisiejszy wyobrazić tego kamienia pod jabłonką. Jeszcze nie teraz .... jeszcze tydzień, może dwa ... a może tylko kilka godzin ...
Dziesięć lat, jedną czwartą mojego życia byłyśmy razem, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok za rokiem. Była powierniczką moich trosk i zmartwień, towarzyszką na dobry i zły dzień, tyle wspomnień, radości i smutków, biegania, pływania, tarmoszenia wielkich kamieni, targania konarów. Razem przeszłyśmy przez terapię córki kiedy całe noce drżałam z niepokoju, cierpliwe znosiła dziecięce łapki mojego syna a potem wnuczka kiedy tarmosili ją za uszy. Uwielbiała biesiadować z nami przy ognisku czekając na swoją kiełbaskę. Kiedy była zdrowa przemierzała górskie szlaki, uwielbiała to.  Przez całe życie była uosobieniem łagodności i pokory, moja najlepsza przyjaciółka odchodzi  ...

a jeszcze latem ....